sobota, 31 stycznia 2009

Termomodernizacja, trudne słowo dla modernizmu

Budynek biurowy w Katowicach, przy ul. Powstańców 41.








Tak sobie pomyślałem, że zanim ten budynek zmieni się w styropianowy kloc z akrylowym tynkiem, w którymś z jedynie słusznych kolorów jogurtowych (ogłoszono już przetarg na jego termomodernizację), warto zachować dla potomnych ( a jakże! :)) kilka ujęć, jak wyglądał wcześniej.

wtorek, 20 stycznia 2009

wtorek, 13 stycznia 2009

Gmach Kasy Chorych w Katowicach

Wracamy (na krótko) do Katowic.
Budynek administracyjny Kasy Chorych przy ul. Reymonta 8/10.
projekt S. Gruszka, 1938


poniedziałek, 12 stycznia 2009

Równia pochyła czyli o Detroit ciąg dalszy

Wracając do mojej ulubionej tematyki urban decay.

Ostatnio opisywałem, jak burmistrz Jerome P. Cavanagh, z niemałymi sukcesami starał się uczynić z Detroit "Model City". Wszystko szło całkiem nieźle (nie bez kozery mówiło się o Cavanagh jako potencjalnym kandydacie do startu w wyborach prezydenckich), aż do 23 lipca 1967 roku, kiedy wybuchły wsponiane już zamieszki. Od tego czasu stało się jasne, że problemy leża znacznie głębiej i nawet kilka lat udanych działań nie jest w stanie odwrócić ogólnych niekorzystnych trendów, z jakimi można się było zetknąć od lat 60 w wielu starych amerykańskich miastach przemysłowych. Przykład Detroit jest o tyle drastyczny, że uderza swoją skalą, zwłaszcza w kontekście tego czym miasto było kiedyś. Z 1,85 mln mieszkańców, prężnym i nowoczesnym przemysłem oraz wieloma instytucjami kultury stanowiło jedno z ważniejszych miast USA. Obecnie miasto znajduje sie poza pierwsza dziesiątka największych amerykańskich miast - straciło nieco ponad 913 tys. mieszkańców (t/j połowę) w stosunku do roku 1950. Z utratą mieszkańców wiązała się utrata wpływów z podatków oraz dotacji z funduszy federalnych, przysługujących tylko miastom liczącym więcej niż milion mieszkańców. Żeby zobaczyć jak wygląda obszar Inner City w Detroit polecam zobaczyć to
(nie, to nie Nowy Orlean po przejsciu huraganu Catrina)


Co dla mnie najbardziej szokujace i chyba najsmutniejsze, w takim stanie, niestety, jest także wiele budynków i gmachów w samym Downtown. Dość spektakularnym przykładem jest np The Michigan Theatre, który przerobiono na ...parking. Wrażenie jest tym bardziej przygnębiające jesli porówna się stan obecny z tym z czasów świetności


Na koniec swoisty symbol Detroit. Michigan Central Station, oddany w roku 1913 gmach, był w tym czasie najwyższym budynkiem kolejowym na świecie. W roku 1988 odjechał z niego ostatni pociąg pasazerski. Od tego czasu budynek niszczeje.
Tu film pokazujący budynek w jego pełnej krasie


a tu film przedsawiający stan (mniej więcej) obecny


WTF? Stany to dziwny kraj

niedziela, 11 stycznia 2009

Urzędy Niezespolone raz jeszcze


Mały przerywnik w tematach amerykańskich.
Wrzucam zdjęcia dawnego gmachu Urzędów Niezespolonych w Katowicach po remoncie. Nieco ponad rok temu wrzucałem już zdjęcia budynku jeszcze przed renowacją.
Obecnie budynek docieplono, przez co nieco spuchł. Kolejnym minusem jest wymiana stolarki okiennej na plastikową, z inna proporcją podziałów. Na plus zasługuje wymiana na elewacji okładziny kamiennej. Niestety, przy okazji, nie odtworzono płaskorzeźby orła autorstwa Szukalskiego...


piątek, 2 stycznia 2009

Model City

Lata 40 i pierwsza połowa lat 50 XX w. były dla Detroit tym co Amerykanie określają jako 'peak era". W tym okresie miasto osiągnęło swój szczyt. Czwarte największe miasto w USA, to naprawdę było coś.
Nowych mieszkańców przyciągały atrakcyjne miejsca pracy. Przemysł samochodowy nieźle płacił. Pensje robotników niewykwalifikowanych były w tym czasie w Detroit o 20% wyższe niż w innych regionach USA. między rokiem 1940 a 1947 wzrost zatrudnienia w sektorze produkcji przemysłowej osiągnął 40%. W mieście działały silne związki zawodowe, które poprzez strajki i inne formy protestu wywalczyły, oprócz wspomnianych już bardzo wysokich pensji, także inne przywileje. To dodatkowo zachęcało do przyjazdu, zwłaszcza czarną ludność z głębokiego południa Stanów. Napływ czarnej ludności wywoływał jednak ogromne napięcia (szczerze powiedziawszy, dopiero czytając "Who Killed Detroit?: Other Cities Beware!" zdałem sobie sprawę jak wielkie), których kulminacją były zamieszki w roku 1967. Słowo "zamieszki" trzeba jednak przełożyć na amerykańską skalę. Drobny, jakby się wydawało, incydent spowodował kilkudniowe walki, w efekcie których zginęły 43 osoby, 467 zostało rannych, a 7231 aresztowanych. Ponad 2500 (słownie:dwa i pół tysiąca!) sklepów zostało splądrowanych lub podpalonych, 412 budynków było zniszczonych bądź spalonych do tego stopnia, że nadawały się tylko do rozbiórki. Straty materialne według różnych szacunków oscylowały miedzy 40 a 80 mln $. Nieźle, jak na czterodniowe "zamieszki". Skutki długofalowe były jednak dużo bardziej dramatyczne.
Wróćmy jednak do przyczyn.
W latach 60 wspomniana "peak era" była już tylko wspomnieniem. Paradoksalnie przyczyniły się do tego w zasadzie te same czynniki, które do lat 50 decydowały o sukcesie miasta. Wysokie pensje, które były taką zachęto dla osiedlania się w Detroit i podejmowania pracy w przemyśle motoryzacyjnym, były jednocześnie dla tego ostatniego sporym obciążeniem. Tym większym im bardziej spadała konkurencyjność jego produktów. Aby utrzymać zyskowność coraz więcej fabryk było przenoszonych na tereny, gdzie poziom pensji i innych przywilejów pracowniczych był niższy. W mieście zaczęło więc silą rzeczy rosnąć bezrobocie, co powiększało istniejące już wcześniej napięcie między białymi i czarnymi mieszkańcami, dodatkowym punktem zapalnym stała się teraz konkurencja na rynku pracy. Równocześnie wzrost liczby czarnych mieszkańców powodował zjawisko określane jako tzw "white flight". Biali, którzy należeli, do grupy lepiej zarabiającej realizowali swój mały american dream o domku z ogródkiem i wynosili się za miasto. Umożliwiłim im to przemysł samochodowy i budowa dróg szybkiego ruch która oplotła miasto i okolicę. Teraz można było się cieszyć domkiem z ogródkiem, a do pracy w Detroit dojeżdżać samochodem po szerokich nowo wybudowanych autostradach. I tu zaczął się problem. Przemysł samochodowy dostarczył środków, dzięki, którym można było mieszkać z dala od miasta, ale w razie potrzeby korzystać z jego uroków. Liczba ludności (głównie tej zamożniejszej, białej) zaczęła spadać. Kto płaci podatki? Przedsiębiorcy i mieszkańcy! Jak już wspomniałem przemysł wycofywał się z miasta z powodu wysokich kosztów pracy, mieszkańcy zaś w wyniku "white flight". Dla kasy miasta oznaczało to mniej pieniędzy. Jednocześnie w mieście proporcjonalnie przybywało ludności uboższej, która na ów domek z ogródkiem nie mogła sobie pozwolić. Ludność uboższa tzn. płacąca niższe kwoty podatków, a jednocześnie sama wymaga więcej świadczeń publicznych. Na to wszystko nałożyły sie dodatkowo kwestie rasowe. Problem narastał. W pewnym momencie wydawało się jednak, że Detroit świetnie sobie poradzi ze swoimi problemami. Rządzący miastem w latach 60 XX w. burmistrz Jerome P. Cavanagh lansował miasto jako Model City - miasto wzór. Do pewnego momentu szło naprawde dobrze. Przed objęciem urzedu pod koniec lat 50 Detroit przemysł samochodowy zlikwidował w mieście 100000 miejsc pracy, nowemu burmistrzowi udało się jednak powstrzymać tą tendencję. Udało się także pozyskać spore kwoty z funuszy federalnych w ramach "war on poverty". Prasa amerykańska pisała o Detroit jako o mieście, gdzie w sposób modelowy podchodzi sie do problemów amerykańskich miast, a kwestie relacji rasowych określano jako godne nasladowania. Miasto uzyskało z tego tytułu liczne nagrody i okrzykniete zostało mianem "All-American City".Burmistrz Cavanagh zyskał zaś przydomek "dynamo in the city". Miasto ubiegało się o organizację letniej Olimpiady, zaś o samym Cavanagh mówiło sie, że ma spore szanse na Baiały Dom.
Zresztą warto zobaczyć, jak podówczas wyglądało Detroit:




O tym co z tego zostało, bedzie następnym razem